Gdzieś na krańcu świata, nad rozciągającymi się od Morza Gościnnego do Oceanu Hyrkańskiego górami Kaukazu, lśnił ośnieżony szczyt. Zwieńczony dwoma wierzchołkami rozdzielonymi szerokim płaskim siodłem, przypominał rozwarty dziób. Mieszkające u podnóża plemiona mówiły różnymi językami, czcili różnych bogów i różnie nazywali wiecznie oblodzoną górę: Oszchomacho — Góra Szczęścia, Mingi Tau — Wieczna Góra, Yalbuz — Lodowa Grzywa albo Elbrus — Błyszczący. Od czasu do czasu góra wydawała złowieszcze pomruki, wyrzucała z siebie gorące głazy, a odór jej oddechu wiatr niósł aż do ludzkich siedzib. W takich chwilach wszyscy z trwogą spoglądali w niebo, by w porę dostrzec wylatujące z jej wnętrza stwory. Jedni opowiadali o ogromnych ptakach, inni widzieli latające smoki albo wilki z ptasimi głowami. Potwory miały gniazda we wnętrzu góry, skąd wyruszały na żer, lecz krążyły tylko nad jedną doliną. Polowały na dzikie zwierzęta, porywały owce, konie, a niekiedy zabijały ludzi.
Pewnego
wiosennego popołudnia do aułu położonego pośrodku doliny zawitała
grupa podróżników, aby stanąć tu na popas. Mieszkańcy wspólnoty chętnie przyjęli
wędrowców, bo obcy trafiali tu niesłychanie rzadko i wzbudzali w pasterzach ogromną
ciekawość. Tuż za ostatnią jurtą ustawiono w półkolu dziesięć wozów
wypełnionych towarem, ze czterdzieści koni i dwa obszerne namioty; kupców i
zbrojnych mężów gospodarze zaprosili na wspólną wieczerzę. Zanim zapadł
zmierzch, zapłonął wielki stos, a wokół zasiedli przybysze i mieszkańcy ciekawi
opowieści z dalekich krain; ich znajomość świata kończyła się na aułach leżących
wokół gór. Szczęśliwym trafem przewodnik i jeden z kupców znali język tubylców.
— Jakież to
sprawy przywiodły was w te strony? — zagadnął ktoś ze starszyzny.
— Przemierzamy
szlaki za osobliwymi i drogocennymi towarami, a przy okazji odwiedzamy miejsca,
o których krążą niesamowite opowieści — odpowiedział jeden z podróżnych, skłonił
głowę w stronę przedstawicieli wspólnoty i dodał:
— Moje imię
Aristos. Jest to moja piąta wyprawa, przeto z racji doświadczenia jestem jednym
z dwóch przewodników grupy. Pozwólcie, że przedstawię swoich znamienitych
towarzyszy.
Aristos
przedstawiał kupców po kolei: Paramon, Faris, Hamza, Utbah, Kadir, Reza,
Tigran, Narses i Aram. Na koniec wskazał na dowódcę straży:
— To jest
Aniketros. To dzięki niemu i jego wojownikom jesteśmy bezpieczni, na ich widok
rabusie i zbrojne bandy omijają nas z daleka. Podążamy na Taurydę do miasta Chersonesos. Słyszeliśmy od innych kupców, że znajdziemy tam towary
z całego świata i niespotykane gdzie indziej cuda. Przed nami jeszcze wiele dni
drogi wzdłuż Morza Gościnnego, dlatego postanowiliśmy stanąć na dwa, trzy dni, żeby
dać wytchnienie koniom. — A słyszeliście
o latających smokach? — wtrącił Bazandar, najstarszy z pasterzy i najlepszy bajarz
w aule.
— O jakich
smokach mówisz? — zaciekawił się Aristos.
— O mieszkających w Błyszczącej Górze — odparł Bazandar, a widząc, że nawet znający tę historię krewniacy patrzą na niego z zainteresowaniem, zaczął opowiadać: