22 listopada 2015

Jak ubożęta wypędziły Biedę - fragment

         Pomiędzy puszczą a leniwie płynącą rzeką leżało kilka osad. W jednej z nich,  na przeciwległych krańcach, mieszkali dwaj bracia: starszy, Miłek i młodszy, Leszko. Miłek był człowiekiem uczynnym, natomiast Leszko jego całkowitym przeciwieństwem – nikomu nie pomógł bezinteresownie.
Któregoś jesiennego dnia, tuż przed zachodem słońca, do osady przybył sędziwy wędrowiec. Spod kaptura wystawały mu kosmyki siwych włosów, a zniszczoną kapotę rozwiewał każdy podmuch wiatru. Mocno przygarbiony, podpierając się kosturem, powoli podszedł do pierwszej zagrody i zapukał do drzwi chaty. Z izby wyszedł Leszko.
– Bądź pozdrowiony, gospodarzu – przywitał go nieznajomy – czy mógłbym prosić o kubek wody i kawałek chleba? Od rana nie miałem nic w ustach, a jeszcze daleka droga przede mną.
Gospodarz wzruszył ramionami.
– Woda stoi w cebrze przy studni, a chleba już nie mamy – odpowiedział chłodno, po czym zamknął za sobą drzwi.
Staruszek opuścił zagrodę i nawet nie ugasił pragnienia. Mając nadzieję, że spotka kogoś życzliwego, poszedł dalej. Dochodził właśnie do ostatniego domostwa i usłyszał wołanie:
– A gdzież to ojczulka nogi niosą? Już mrok zapada, wiatr coraz chłodniejszy, a wilki coraz częściej wychodzą z lasu. 
    Przed chatą stał Miłek. Przybysz pozdrowił go i poprosił o pomoc. Gospodarz zaprosił staruszka do chaty, usiedli do wspólnej wieczerzy, a jego żona, Bożka, pościeliła mu na przypiecku. Opuszczając zagrodę wczesnym rankiem, gość niepostrzeżenie wyjął zza pazuchy garść ziaren, rozrzucił je po podwórku i powędrował w dalszą drogę. Mijając chatę Leszka, zauważył leżący na skraju podwórza stary, znoszony kożuch. Niezrażony wczorajszą niegościnnością, zagadnął chodzącego po obejściu mężczyznę:
    — Gospodarzu, czy mogę wziąć tę rzuconą kapotę? 
Leszko podniósł nadżarty przez mole kożuch i nawet nie spojrzawszy na wędrowca, odrzekł:  
— Jak mróz ściśnie, to jeszcze posłuży. Idźże człowieku swoją drogą, nie zawracaj głowy.
Starowina przeprosił za najście, jednak Leszko już go nie słuchał i wszedł do izby. Nieznajomy zauważył tuż za chatą niewielkie gumno, a obok drewno na opał. Podszedł do sterty, na samo dno wcisnął swój kostur, po czym wyszedł na gościniec i zniknął we mgle.





Autor:  Ewa Lidia Turowska
Ilustracje: Małgorzata Peszko

  




3 komentarze:

  1. Świetnie się czyta! Bardzo dobry pomysł, Pani Ewo, na opowiadania zainspirowane mitologią słowiańską! Czekamy na więcej! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam Swarog

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrawiam Swarog

    OdpowiedzUsuń