11 grudnia 2015

Olbrzymy znad Wielkiego Morza - fragment


Pewnego dnia Bednarz z najstarszym synem wracając z lasu, wyszli na zielone łąki, przystanęli i obserwowali pracujących w polu.

– Musimy zacząć uprawiać ziemię, to nie będzie nam brakowało strawy – zwrócił się ojciec do syna. – Widzisz ten kawałek pola za trzema wierzbami? Nie należy do nikogo i możemy tam zasiać proso.

– Ależ ojcze, tam jest pełno głazów.

– Trudno, musimy je uprzątnąć. Od jutra zaczynamy – odrzekł Derwan i skręcił w ścieżkę prowadzącą do chaty.

Przez siedem dni zbierali kamienie i układali na skraju pola; niektóre tak duże, że musieli przesuwać je za pomocą solidnych drągów. Wreszcie ostatni rzucono na stertę i można było odpocząć. Wczesnym rankiem zabrali ze sobą drewnianą sochę i stanęli na polu. Zaparło im dech w piersiach – sterta zniknęła, a kamienie ktoś rozrzucił po całym zagonie. Postanowili jeszcze raz je uprzątnąć, a Boleś na wszelki wypadek miał spać przez kilka nocy w zaroślach, aby nakryć sprawców na gorącym uczynku. O zmierzchu mężczyźni sklecili z przygotowanych wcześniej gałęzi nieduży szałas i ukryli go w krzewach rosnących przy wierzbach. I tak za dnia wszyscy sprzątali pole, a nocą syn uzbrojony w potężny kij zostawał w szałasie.

Pierwsze dwie noce minęły spokojnie, a gdy nadeszła trzecia noc i Boleś zaczął zapadać w sen, panującą dotąd ciszę przerwały delikatne dźwięki. Wyraźnie dochodziły z ostatniej wierzby – ktoś grał na piszczałce. Chociaż młodzieniec nie należał do tchórzliwych, ciarki przeszły mu po plecach. W końcu postanowił zbadać sprawę i wyszedł z ukrycia. Rosnące wokół krzewy miały pędy z cierniami i jeden z nich zranił go w ramię – syknął z bólu i w tym samym momencie zapadła cisza. Po chwili usłyszał delikatny trzask, więc usiadł w kucki i zastygł w bezruchu. Jakby spod ziemi wyrosła przed nim dziwna postać ze skrzydłami jak u nietoperza. Niewysoki stwór wyglądał jak karykatura człowieka: czerwona, pucołowata twarz z nosem jak kluska, wydęte ponad miarę usta, ubrany w za długą sukmanę i do tego skrzydła wychodzące przez dziury w szacie. Spojrzał na człowieka, wykrzywił twarz jakby zobaczył coś obrzydliwego i szorstko zapytał:

– Czego tu chcesz?

Chłopiec opuścił wzrok i próbował ukryć strach. Ponieważ na ucieczkę było już za późno, postanowił się przypochlebić. Drżącym głosem odpowiedział:

– Witaj, panie. Pięknie grasz na piszczałce.

Dziwoląg, zamiast wpaść w gniew, zamknął oczy, przyłożył piszczałkę do ust i zagrał, a Boleś, na wszelki wypadek wydawał z siebie głosy uwielbienia:

– Och! Jak pięknie! Cudownie!

– Naprawdę? – uśmiechnął się zachwycony grajek, słyszący po raz pierwszy słowa uznania dla swojej sztuki.

Młodzieniec, widząc, że stwór nie jest taki straszny i do tego łasy na pochlebstwa, odetchnął z ulgą. Dopiero gdy demon przerwał grę i zniknął w ciemnościach, uświadomił sobie, jakie groziło mu niebezpieczeństwo. Długo jeszcze rozmyślał o spotkaniu, aż wreszcie zmorzył go sen.



Autor:  Ewa Lidia Turowska
ilustracje: Małgorzata Peszko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz