14 stycznia 2021

Demony Winety - fragment

        Ludzie coraz lepiej radzili sobie z dziką naturą: karczowali puszczę, żeglowali po morzach, wznosili grody warowne i korzystali z bogactw ofiarowywanych im przez Matkę Ziemię. Niektóre z grodów znane były w najdalszych krainach, a opowieści o ich bogactwie przyciągały kupców i kuglarzy, rycerzy i zbójów. Jednym z nich była Wineta, portowe miasto leżące na wyspie u południowego wybrzeża Bałtyku. Było tak duże, że prowadziło do niego aż dwanaście bram pokrytych spiżem, a mieszkająca w nim ludność, to mieszanina wielu narodów. Kupcy przybywali tu ze wszystkich stron świata, wytyczając wciąż nowe szlaki handlowe, a jeden z nich prowadził wzdłuż rzecznej doliny Odry.

Na błotnistych terenach lewego brzegu rzeki, w niedalekiej odległości od jej ujścia, stał gród ze wspaniałą kąciną Trygława, a wokół niego powstawało coraz więcej osad. Zatrzymujący się na popas podróżnicy opowieściami o Winecie rozpalali w okolicznych mieszkańcach wyobraźnię. Wielu marzyło o tym, żeby powędrować 141 na północ i spróbować szczęścia w tej oazie obfitości, lecz powstrzymywały ich opowieści o zbójcach grasujących na traktach i strach przed wszechobecnymi demonami.

Marzycielem był również syn rybaka, Stomir. Od najmłodszych lat pomagał ojcu łowić ryby; o świcie wypływali na Odrę dłubanką1 i zarzucali sieci, a po obfitym połowie sprzedawali ryby na targu lub wymieniali na potrzebne im produkty. Dzięki łaskawości boga Odry, Viadrusa, nigdy nie wracali z połowu z pustymi rękoma. Każdego ranka oddawali bogu cześć i dziękowali za szczęśliwy powrót do brzegu, każdego ranka witali złotą tarczę Słońca i każdego wieczora oddawali pokłon srebrnej tarczy Księżyca.

Pewnego wiosennego ranka ojciec i syn ściągali na wodę dłubankę, a tu nagle spadło coś z nieba. Przerażeni zaczęli uciekać, lecz zamiast w stronę chaty, pognali w stronę rzeki. Ojciec, myśląc że to demon, wykrzykiwał jakieś zaklęcia i z przerażeniem spoglądał w górę, a Stomir bez zastanowienia podążał za nim. Opamiętanie przyszło, gdy poczuli pod stopami grząskie mokradło. Wracając na suchy brzeg, dostrzegli w sitowiu białego ptaka i młodzieniec, nie bacząc na przestrogi ojca, pobiegł w jego stronę. Ptak miał przestrzelone skrzydło, a grot strzały utknął mu w podbrzuszu. Chłopiec uprosił ojca, aby pozwolił mu opatrzyć ranne stworzenie i zabrać do zagrody. Był to rzadko widywany w tych stronach, wyjątkowo wielki biały sokół; miał piękne lśniące upierzenie i jedną czarną plamkę nad prawym okiem. Domownicy nazwali go Bełtek i traktowali jak członka rodziny. Nim nastały jesienne słoty, rany sokoła się zagoiły i któregoś dnia zatoczył koło nad chatą, krzyknął kilka razy i zniknął w chmurach. Po kilku dniach przyleciał nad rzekę i trzepocząc wielkimi skrzydłami omal nie przewrócił małej łódki; przebywał z nimi do samego wieczora. Od tej pory przylatywał co jakiś czas, siadał u stóp chłopca albo zabawnie dreptał po obejściu, czym wzbudzał zachwyt wśród okolicznej dziatwy. Za każdym razem, kiedy sokół odwiedzał Stomira, do chruśniaka okalającego obejście podchodził ubrany w powłóczystą szatę staruszek i szeptał coś do ptaka. Był to Mysłowit, mieszkający na skraju lasu żerca, najbardziej poważany w okolicy kapłan i wróżbita.

Czas mijał nieubłaganie. Minęły już trzy wiosny od dnia, w którym Stomir zdecydował o podróży do Winety. Wieczorem stał przed chatą i podziwiał rzekę połyskującą niczym wstęga srebrnych monet. Ogarnęła go jakaś tęsknota za nieznanym światem, więc postanowił działać i ziścić swoje marzenia. Wszedł do izby i oznajmił rodzicom:

— Rankiem ruszam w drogę. Nie zaznam spokoju, dopóki nie zobaczę na własne oczy tego niezwykłego miejsca.


Autor: Ewa Lidia Turowska
Ilustracje: Małgorzata Peszko

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz